Skip to content Skip to left sidebar Skip to footer

Miasto

Kino „Wisła”

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, zniszczona podczas wojny synagoga została odbudowana i przeznaczona na miejskie kino “Wisła”. Miejsce to stało się największą atrakcją dla mieszkańców, a szczególnie dla dzieci. Kino pełniło też funkcję miejskiej sali widowiskowej, w której odbywały się różne uroczystości. Bilety do jedynego kina w miasteczku były tanie, a więc wszyscy mogli sobie pozwolić na tę przyjemną rozrywkę. Najbardziej wytrwali kinomani przychodzili na ten sam film po kilkanaście razy. Podczas wakacji każdego poranka wyświetlano bezpłatnie kreskówki dla dzieci, nie tylko polskiej ale i zagranicznej produkcji. W roku szkolnym do kina “Wisła” przychodziły całe klasy. Przed każdym seansem odbywała się projekcja „Polskiej Kroniki Filmowej”. Czasami w kinie zdarzały się awarie projektora. Wówczas przerywano seans i i zawiedziona widownia była odsyłana do domu, ale następnego dnia seans powtarzano. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych kino “Wisła” unowocześniono, a repertuar był taki sam, jak w Puławach i Lublinie. Niestety, pewnego dnia kino zamknięto. Obecnie w Kazimierzu Dolnym jest tylko kino letnie w “Starej Łaźni”.

 

Zły duch na zamku w Bochotnicy

Zamek w Bochotnicy, położonej w okolicach Kazimierza Dolnego, został zbudowany przez Kazimierza Wielkiego dla jego ukochanej – pięknej Żydówki Esterki. W 1399 roku budowlę odkupił od rodziny Firlejów niejaki Klemens z Kurowa herbu Szreniawa za kwotę 550 grzywien. Jego potomkowie wznieśli tuż obok okazały dom z kamienia i cegły. W latach 60. XV wieku zamek stał się własnością rodziny Zbąskich. Po pewnym czasie Katarzyna ze Zbąskich Oleśnicka założyła tam zbójnickie gniazdo. Znaleźli w nim azyl rabusie i przestępcy, z którymi Katarzyna napadała na okoliczne dwory i karawany kupieckie. W niedługim czasie bezduszna niewiasta stała się postrachem wszystkich okolicznych mieszkańców, których bezkarnie okradała z ich majątku. Swoje łupy ukrywała skrzętnie w zamku i pobliskiej jaskini. Wreszcie jednak nadszedł dzień sprawiedliwości. Legenda głosi, że za swoje zbrodnicze czyny Katarzyna poniosła srogą karę. Ponoć sąd skazał ją na łamanie kołem. Istnieje też hipoteza, że Katarzyna Zbąska została uprowadzona przez złowrogie moce, aby jako demon pilnować zrabowanych kosztowności. Po śmierci Katarzyny, król Zygmunt Stary podarował zamek w Bochotnicy rodzinie Samborskich, która mieszkała tam prawie sto lat. Pewnego dnia właściciele nagle opuścili rezydencję. Od tego czasu nikt już nie zamieszkał na zamku w Bochotnicy. Możliwe, że stało się to za sprawą złego ducha Katarzyny Zbąskiej, który skutecznie przegonił mieszkańców, aby nie przeszkadzali mu w liczeniu skarbów. Wieść niesie, że duch pojawia się na zamku w Bochotnicy do dnia dzisiejszego.

Agnieszka Stelmach

zdjęcie pochodzi ze strony: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Ruiny_zamku_w_Bochotnicy.jpg

Maciek Borkowicz w Głodowej Wieży

Maciek Borkowicz, ambitny i porywczy możnowładca, cieszył się dużym zaufaniem Kazimierza Wielkiego. Legenda głosi, że król powierzył mu nawet znaczną sumę na budowę wieży kazimierskiego zamku. Niestety, zbuntowany Borkowicz częściowo zdefraudował pieniądze. Jakby tego było mało, zaczął spiskować i podjudzać sąsiadów. Każdemu, kto mu się sprzeciwił samowolnie wymierzał karę, stosując zastraszanie, rozboje, gwałty i napaści. W tym czasie, nieświadom jeszcze niczego król, powierzył Maćkowi pieczę nad budową zamku w Bochotnicy oraz ochronę przebywającej tam Esterki. Nie spodziewał się, że nieuczciwy możnowładca  będzie usilnie zabiegał o względy pięknej niewiasty. Wystraszona Esterka nie chciała martwić króla i trzymała to w tajemnicy. Tymczasem Borkowicz zaczął rozpowiadać, że spotyka się z Esterką w jej alkowie. Panoszył się też coraz bardziej i dopuszczał okrutnych występków m.in. zamordował swego kuzyna. Król wprawdzie jeszcze mu to wybaczył, ale nakazał zapłacić grzywnę rodzinie zabitego i napisać własnoręcznie akt lojalności. Z każdym dniem topniało też jego zaufanie do Borkowicza. Pewnej nocy w królewskiej komnacie na kazimierskim zamku pojawiła się przerażona Esterka. Dziewczyna,  napastowana przez zuchwałego Borkowicza, uciekła z Bochotnicy, aby prosić króla o opiekę i ochronę. Rozwścieczony władca rozkazał osadzić Maćka w dolnej wieży zamkowej, gdzie przetrzymywano największych złoczyńców skazanych na śmierć głodową. Wszyscy wiedzieli, że stamtąd nie ma już ucieczki. Kiedy rozeszła się wieść, że Borkowicz trafił do więzienia, pokrzywdzeni przez niego ludzie zaczęli pisać do Kazimierza Wielkiego petycje o królewską sprawiedliwość. Król wnikliwie zapoznał się ze wszystkimi dowodami przestępstw i zbrodni, po czym skazał Borkowicza na śmierć głodową. Przez kilka tygodni skazaniec dostawał tylko siano i wodę. Pewnego dnia, będąc już na skraju wycieńczenia, uprosił strażnika, aby przyprowadził do celi księdza. Tuż po spowiedzi Borkowicz wyzionął ducha.

Agnieszka Stelmach

(zdjęcie pochodzi ze strony http://www.zamki.pl/?idzamku=bochotnica&msg=0)

Ulica Krakowska

Najstarsza nazwa tej ulicy to Przewoźna. W 1587 r. nazywano ją Janowiecką, a w 1630 r. Przedmieściem Janowieckim lub Przedmieściem Górnym. Od 1686 r. funkcjonowała jako Krakowskie Przedmieście, do 2 połowy XVIII w. – Przedmieście Górne, a później Krakowskie. Dzisiejsza nazwa ulicy utrzymuje się od okresu międzywojennego.

Na początku tej ulicy (idąc od strony Rynku) stoi narożna piętrowa kamienica z poddaszem z 1928 roku. Dziś to pensjonat “Agharta” oraz galeria sztuki etnicznej. Naprzeciwko, na rogu Krakowskiej i Cmentarnej, znajduje się pensjonat “Pod Wietrzną Górą”. Wewnątrz w sklepionej  sali (obecnie restauracja) w XVI w. mieszkali pierwsi zakonnicy, którzy budowali pobliski klasztor. Na ulicy Krakowskiej znajdziemy także słynną nie tylko w miasteczku, ale i w całej Polsce stylową “Herbaciarnię u Dziwisza”. W XVII w. w miejscu tym istniał dom, przypominający wyglądem zwykłą chałupę. Wewnątrz znajdowała się jednak wielka i przestronna izba z typową kazimierską kolumną międzyokienną. W 1916 r. uwiecznił ją na zdjęciu Juliusz Kłos. Dom podpalono tuż po wyzwoleniu. Kilkadziesiąt metrów dalej stoi typowa kazimierska studnia wybudowana w 1841 roku. Idąc dalej możemy zobaczyć Willę Potworowskich z 1910 roku, będącą pierwszym kazimierskim projektem słynnego architekta Jana Koszczyca-Witkiewicza. Drewniany dom na murowanej podbudówce jest jakby zawieszony na stoku wzgórza wśród dostojnych świerków. Willa Potworowskich stanowi jedno z najwybitniejszych dzieł tego architekta. Mieszkał tutaj niegdyś Stefan Potworowski, znany z pływania po Wiśle w kajakach własnej konstrukcji. Jego żona, Helena, nazywana była w miasteczku Hrabiną. Pod nr 36 znajduje się Dworek zwany Starą Plebanią, parterowy budynek z drewna przeniesiony z karczmisk przez Tadeusza Augustynka, współtwórcę wielu kazimierskich obiektów. Przez wiele lat architekt zajmował z żoną połowę tego domu. Druga jego część należała do Jadwigi Teodorowicz-Czerepińskiej, autorki cennej monografii Kazimierza Dolnego. Przydomowy ogród graniczy z wałem wiślanym.  

Warto wiedzieć, że przy ulicy Krakowskiej wznoszą się zabytkowe spichlerze: Spichlerz Kobiałki, Willa Murka oraz ruiny małego i najbardziej wysuniętego na południe Kazimierza spichlerza z 1. połowy XVII w. Tutaj możemy również zobaczyć ruiny Faktorii Angielskiej z XVII w. Prawdopodobnie niegdyś znajdowała się w niej rezydencja faktora angielskiego (stąd nazwa), w której zatrzymywali się kupcy z Zachodu. Budowla nosiła cechy domu mieszkalnego połączonego ze spichlerzem. W drugiej połowie XIX w. mieściła się tutaj garncarnia Kwaska.

Ulica Krakowska to jedna z najbardziej uczęszczanych tras spacerowych, która zaprowadzi turystów aż do kazimierskich kamieniołomów.

Agnieszka Stelmach

Uliczka Krzywe Koło

Krzywe Koło to jedna z najkrótszych i najbardziej urokliwych uliczek w Kazimierzu Dolnym. Wchodząc w nią od strony ulicy Lubelskiej widzimy Farę i ruiny Zamku. Dawniej domy wzdłuż ulicy Lubelskiej miały lochy wykute w opoce, które służyły jako magazyny i piwnice do składowania towarów. Dojeżdżano do nich od strony Wisły uliczką nazywaną Ku Dzwonnicy lub Ku Farze. W okresie międzywojennym funkcjonowała jako ulica Podgórna. W latach 50. XX wieku słynny architekt Karol Siciński, główny konserwator zabytków i twórca odbudowy Kazimierza Dolnego w latach 1945-1958,  nazwał Ją Krzywe Koło i zmienił jej przebieg. W 1958 roku wybudował tutaj, pod numerem 4, swój dom pięknie wkomponowany w zbocze Góry Krzyżowej. Nieco powyżej znajduje się urokliwy dom malarza Piotra Żółkiewskiego, w którym niegdyś znajdował się sklep z artykułami metalowymi.  Brukowana uliczka Krzywe Koło jest ulubionym miejscem przechadzek turystów.

Agnieszka Stelmach

 

 

 

Legenda o duchach w spichlerzu

Właściciel ziemski i posiadacz kilku wsi w okolicy Kazimierza Dolnego, Jan Kleniewski, składował w jednym z kazimierskich spichlerzy cukier ze swojej cukrowni. Towaru pilnował postawny i krzepki mężczyzna w sile wieku. Przez całe lato stróż spał pod gołym niebem koło spichlerza. Jednak gdy nadeszły jesienne chłody i słoty, postanowił schronić się pod dachem. Pierwszej nocy był bardzo czujny, ale niebawem zasnął twardym snem. Około północy obudziły go dziwne odgłosy. Najpierw wydawało mu się, że ktoś ustawia cukier na półkach i przeciąga coś ciężkiego w górę, a potem układa w sterty do załadunku. Stróż wstrzymał oddech, aby nie ujawnić swojej obecności. Wprawdzie w całkowitych ciemnościach nic nie widział, ale wszystko dobrze słyszał. Co chwilę podszczypywał się, żeby sprawdzić, czy to wszystko nie jest przypadkiem snem. O świcie sprawdził dokładnie wnętrze magazynu, ale wszystko znajdowało się na swoim miejscu i nigdzie nie było najmniejszych śladów nocnego zamieszania. Nadeszła kolejna noc. Stróż położył się przy samych drzwiach spichlerza, aby w razie czego ratować się ucieczką. Ledwie zdążył zapaść w lekką drzemkę, gdy usłyszał ciężkie kroki. Nagle jakaś duża i silna postać chwyciła go za kołnierz i wrzasnęła, żeby się wynosił, bo nie ma tutaj nic do roboty. Przerażony stróż krzyknął, że on tylko pilnuje cukru i próbował uwolnić się od trzymającej go ręki, ale chwytał tylko powietrze. W pewnej chwili tubalny głos oznajmił: “Wszystko należy do nas!!!” i rozkazał stróżowi iść precz. Przerażony mężczyzna wybiegł na zewnątrz. W tej samej chwili we wnętrzu spichlerza, podobnie jak poprzedniej nocy, duchy zaczęły swoje głośne harce. Jeszcze tego samego dnia stróż odszedł z pracy, bo za żadne skarby nie chciał zostać w miejscu, gdzie panoszą się złe moce.

Opisana powyżej historia zdarzyła się ponoć naprawdę w kazimierskim spichlerzu należącym do rodziny Kleniewskich, właścicieli cukrowni w sąsiedniej Zagłobie. W okolicy Kleniewskich znano jako założycieli konnej kolejki wąskotorowej, która kursowała od folwarku w Polanówce do cukierni.    

Spichlerz w Kazimierzu Dolnym

Legenda o duchach w spichlerzu

Legenda o białych kozach

Ksiądz kanonik Stanisław Szepietowski, duszpasterz w Kazimierzu Dolnym w latach 1921-1928 był koneserem sztuki, opiekunem malarzy i kolekcjonerem. Interesował się sztuką, literaturą i teatrem, był także wielkim miłośnikiem przyrody. W wolnych chwilach lubił spacerować po południowych stokach Góry Trzech Krzyży, porośniętych rzadkimi gatunkami roślinności kserotermicznej. Należały do nich m.in. ostnica włosowata, oman wąskolistny, zawilec wielkokwiatowy, miłek wiosenny i powojnik pnący. Duchowny z lubością podziwiał w ciszy piękno osobliwej przyrody. Pewnego razu zauważył, że na zboczach góry pasą sią białe kozy, które szybko i z wielkim smakiem zajadają “jego” ukochane rośliny. Oburzony tym faktem ksiądz pobiegł po dubeltówkę i zastrzelił nieszczęsne zwierzęta. Dowiedziawszy się o tym Żydzi, dla których te kozy stanowiły źródło utrzymania, podnieśli wielki lament. Porywczy ale w głębi duszy dobrotliwy kanonik postanowił sowicie wynagrodzić nieszczęsnych właścicieli martwych kóz. Kiedy taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie, sprytni Żydzi zaczęli masowo wypasać kozy w miejscach przechadzek księdza. Za każdym razem rozsierdzony duchowny po żołniersku wymierzał sprawiedliwość żarłocznym kozom a potem płacił. W niedługim czasie miejscowi Żydzi zrobili z tego procederu całkiem dochodowy interes. Jeździli do pobliskiego Janowca i tam kupowali kozy po cenie znacznie niższej niż “odszkodowanie” od księdza Stanisława. Mieli zatem całkiem niezły zarobek i mięso z zastrzelonych kóz. Stopniowo “kozie polowania” duszpasterza spowodowały jednak ograniczenia wypasów. Nie zjadana przez kozy trawa zaczęła wolniej rosnąć i znikać wśród pospolitych chwastów i zarastających ją krzewów. Tak więc stanowcza ingerencja księdza w prawa natury przyniosła szkodę zarówno kserotermicznej roślinności, jak i nieszczęsnym kozom, nie wspominając o uszczuplonych finansach księdza. Najwięcej zadowolenia mieli w tej historii przedsiębiorczy właściciele białych kóz.      

Agnieszka Stelmach

    

Zamek w Janowcu

Zamek w Janowcu i legenda o Czarnej Damie

Zamek w Janowcu, w zasadzie jego  Ruiny wznoszą się na wysokiej skarpie nad Wisłą. Fundatorem fortecy – bastejowego zamku z lat 1508-1526 był hetman wielki koronny Mikołaj Firlej, przedstawiciel potężnego rodu magnackiego znanego w całej Rzeczypospolitej. Z zamkiem związani byli wybitni architekci i rzeźbiarze: Santi Gucci Florentino i Tylman z Gameren (Gamerski).

Na murach budowli widoczne są fragmenty renesansowe i barokowe. Zamek – podobny do zamków kresowych – jest wspaniałym dowodem na rozwój budownictwa obronnego na tym terenie. Firlejowie władali Janowcem przez 150 lat. Później zamek stał się własnością rodu Tarłów, a następnie Lubomirskich. W 1655 roku Szwedzi w znacznym stopniu uszkodzili masywną budowlę, którą później odbudowali Lubomirscy. W 1672 roku na zamku w Janowcu ucztował król Michał Korybut Wiśniowiecki. Ponoć specjalnie dla niego wybudowano most przez Wisłę, który zawalił się zaraz po przejeździe orszaku. W latach 1809-1813 zamek zniszczyły wojska rosyjskie i austriackie. Kilka razy przebudowywany, stopniowo tracił charakter obronny na rzecz funkcji rezydencjalnej. W XIX wieku obiekt często zmieniał właścicieli, których nie było stać jego na utrzymanie. W 1931 roku zrujnowany zamek w Janowcu zyskał nowego gospodarza – Leona Kozłowskiego. Inżynier geodeta, a zarazem znany w kraju poszukiwacz skarbów, odkupił zrujnowaną budowlę od Pauliny Zieleniewskiej, posiadaczki wielu dóbr ziemskich. Cena wynosiła 5 tys. zł rozłożonych na 10 rocznych rat. Romantyk i fantasta usiłował na własną rękę wyremontować i odbudować chociaż część zamku, który należał do największych w Polsce. Do pomocy miał tylko zaprzyjaźnione małżeństwo Złotników. Niestety, ze względów finansowych nie zdołał tego dokonać, ale w pewnym stopniu udało mu się powstrzymać proces niszczenia obiektu.

Pan Leon pilnował także aby nie rozgrabiono ukochanej przez niego posiadłości. Dawny kawalerzysta, zawsze mający na sobie buty z cholewami, każdego dnia odbywał konno paradny wyjazd ze swojej magnackiej siedziby, pilnie lustrując podległe mu włości. Niejednokrotnie przebierał się także za Czarną Damę, aby wzbudzić lęk wśród janowickich chłopów. Tymczasem systematycznie postępował proces rozpadania się murów. Zły wpływ na stan budowli miały także czynniki atmosferyczne i ekspansywna roślinność. Podczas II wojny światowej zamek w Janowcu uległ jeszcze większym uszkodzeniom. Po wojnie okazało się, że zabytkowy obiekt oraz otaczający go park mają zbyt małą powierzchnię, przez co władze kraju nie przejmą go w ramach reformy rolnej. Leon Kozłowski pozostał więc nadal właścicielem, a Janowiec stał się jedynym prywatnym zamkiem w komunistycznej Polsce, a prawdopodobnie także w całym bloku wschodnim. Taka sytuacja utrzymywała się do 1975 r., kiedy to Muzeum Nadwiślańskie zostało upoważnione przez Skarb Państwa do odkupienia zamku od Leona Kozłowskiego. Wkrótce rozpoczęły się tam prace konserwatorskie i tworzenie muzeum. W latach 1976-2000 architekt Tadeusz Augustynek we współpracy z konserwatorem zabytków Jerzym Żurawskim oraz ekipą badaczy zabezpieczali i częściowo odbudowali zamek. Do zwiedzania udostępniono taras widokowy od strony południowej, hotel, część domu północnego, apartament zachodni, latryny i strzelnice, wieżę zachodnią “Kazamatę” – kawiarnię na północnej stronie.

Z zamkiem, nieprzerwanie od 1926 roku, związana była Bronisława Złotnik, która przybyła w te strony jako mała dziewczynka. W 1931 roku jej starsi bracia wykonywali na zamku prace murarskie. Od 1945 roku rodzina Złotników przeprowadziła się tutaj na stałe. Zamieszkali w zamkowej baszcie, której konstrukcja była tak słaba, że chwiała się na wietrze, a wodę musieli dowozić dwukołówką z oddalonych o 2 km Oblasów. Kiedy dowiedział się o tym Jerzy Żurawski, ówczesny dyrektor Muzeum Nadwiślańskiego, kazał w celach bezpieczeństwa opasać wieżę linami.

W czerwcu 2005 roku Jerzemu Żurawskiemu (za stworzenie muzeum w Janowcu i uratowanie zamku) oraz pośmiertnie Leonowi Kozłowskiemu (zmarł w 1977 r.) przyznano tytuły Honorowych Obywateli Janowca.  

Obecnie na zamku w Janowcu, do którego wchodzi się po drewnianym pomoście nad fosą, znajdują się wystawy stałe: Dom Północny i Budynek Bramny. Dom Północny dobudowano w 1 połowie XVI wieku do wcześniejszego muru obronnego. W trzech salach na parterze prezentowana jest historia zamku, dzieje jego konserwacji oraz informacje o jego właścicielach. Budynek Bramny w skrzydle wschodnim zamku pełnił funkcję bramy i mieszkania. Po obu stronach znajdują się kazamaty. W latach 1977-1994 w pobliżu zamku utworzono w rozległym parku zespół budynków dworskich. W jego skład wchodzą oryginały drewnianych obiektów zabytkowych przeniesionych tutaj z różnych miejscowości. Są to: dwór z Moniaków (1760-1770), w którym mieści się stała wystawa wnętrz dworu ziemiańskiego oraz pokoje gościnne; stodoła z Wylągów pod Kazimierzem Dolnym (XIX wiek) a w jej wnętrzu wystawy pojazdów konnych małopolskich; Spichlerz z Podlodowa nad Wieprzem (XIX wiek) z wystawą etnograficzną oraz spichlerz z Kurowa (XIX/XX wiek).  

Z zamkiem w Janowcu związana jest legenda o Czarnej Damie, ukazującej się w ruinach podczas pełni księżyca. Jest to prawdopodobnie duch Heleny Lubomirskiej, która jako młoda księżna zakochała się w przystojnym, ale bardzo ubogim rybaku. Dziewczyna pragnęła wziąć ślub z ukochanym w miejscowym kościele. Oburzeni rodzice zabronili jej spotykać się z biedakiem, a gdy im się sprzeciwiła, uwięzili ją w zamkowej wieży, a rybaka kazali uśmiercić. Nieszczęśliwa Helena popełniła samobójstwo, rzucając się z wieży do przepływającej pod zamkowym wzgórzem Wisły. Zrozpaczeni rodzice przetransportowali zwłoki córki w oszklonej trumnie do kościoła w Kazimierzu Dolnym. Od tej chwili duch Heleny zaczął ukazywać się w ich zamku. Przerażeni przenieśli trumnę do kościoła w Janowcu, ale to nic nie pomogło. Na ród Lubomirskich zaczęły spływać same nieszczęścia, a nocami po zamkowych komnatach i murach snuło się widmo Czarnej Damy.

Obecnie turyści mogą zobaczyć Czarną Damę podczas lekcji muzealnych, kiedy to jedna z pracownic wciela się w postać nieszczęsnej  Heleny. Śmiałkowie, którzy chcą ujrzeć ducha nocą, mogą przenocować w specjalnym pokoju przeznaczonym dla turystów. Gdy zapada zmrok zostają w zamku całkowicie sami, co z pewnością przysparza wielu emocji 🙂

Agnieszka Stelmach

Ulica Góry

Do końca XIX wieku wzgórza otaczające Kazimierz Dolny nazywano Górami, a o domach znajdujących się na północnym, wysokim cyplu mówiono, że są “wysoko w Górach”. Dzisiejsza ulica Góry (przedłużenie ul. Zamkowej) jest jedną z ładniejszych tras spacerowych w miasteczku. Można tutaj ujrzeć widoki, które przeniosą nas w romantyczne czasy staropolskich, ziemiańskich majątków. W XIX wieku mieli tutaj swoje majątki i folwarki przedstawiciele znanych kazimierskich rodów: Pisulów, Liszewskich, Góreckich i Broniewiczów. W 1823 roku Walenty Broniewicz, szlachcic herbu Radwan, nabył majątek na kazimierskich Górach. Posiadłość usytuowana na tzw. Broniewiczyźnie (okolice dzisiejszej ul. Zbożowej i Nadedworce) otrzymała – od imienia właściciela – nazwę Folwark Walencja (był on usytuowany w miejscu oddalonym o 1,5 km od dzisiejszego pensjonatu Walencja). W 1861 roku majątek po Walentym odziedziczył Józef Broniewicz, wielki patriota i bohater powstania styczniowego. W pierwszych dniach powstańczego zrywu w kazimierskim domu Józefa na Górach mieścił się sztab powstańczy.

Na początku XX wieku na urokliwych i zacisznych Górach znajdowały się popularne wśród letników pensjonaty. Kilka z nich prowadziła wnuczka Józefa Broniewicza, Konstancja, która szczęśliwie dożyła 100 lat. Wnukiem Konstancji był Lech Pietrzak, autor książki „Prawdy i nieprawdy czyli kazimierskie fakty i legendy”, która opowiada wiele ciekawych a czasem żartobliwych opowieści z dawnego Kazimierza.

Podczas przechadzki po kazimierskich Górach można napawać się widokami łagodnych, rozdzielonych mrocznymi wąwozami wzgórz (właśnie tutaj znajduje się wejście do wąwozu zwanego Norowym Dołem), klimatycznych dworków i starych drewnianych domów w ukwieconych ogrodach. Wszechobecna zieleń i cisza dopełniają reszty 🙂

Agnieszka Stelmach

 

 

Legendy Kazimierza

Chasydzka legenda

Z racji tego, że w Kazimierzu Dolnym trwa aktualnie festiwal kultury żydowskiej, opowiem  Wam dzisiaj tzw. chasydzką legendę.

Młody Żyd z Kazimierza, który miał wiele kłopotów i życiowych niepowodzeń, postanowił szukać pomocy u mądrego cadyka z Lublina. Pobożni, pokorni i sprawiedliwi cadykowie byli otaczani czcią ze względu na przypisywaną im zdolność czynienia cudów i uzdrawiania. Młody Żyd miał więc nadzieję, że po spotkaniu z Jasnowidzącym znowu uśmiechnie się do niego szczęście. Kiedy stanął przed obliczem mędrca, ten popatrzył na niego z powagą i kazał mu jak najszybciej wracać do rodzinnego domu. Nieszczęśnikowi serce mocniej zabiło z trwogi, bo chociaż rabin nic nie powiedział, to musiał ujrzeć w swoich wizjach coś bardzo złego. Był bliski prawdy, ponieważ cadyk zobaczył jego rychłą śmierć! Wracając do Kazimierza, młody Żyd zatrzymał się w gospodzie przy lubelskim trakcie. Przygnębiony usiadł w kącie i rozpamiętywał spotkanie, które nie wróżyło mu nic dobrego. Z każdą chwilą młodzieniec czuł się coraz gorzej. Tymczasem w gospodzie jedli kolację chasydzi, którzy głośno rozmawiali, śmiali się, śpiewali i tańczyli. Gdy zauważyli smutnego człowieka, podeszli do niego i zapytali o powód strapienia. Nasz bohater opowiedział im swoją historię, a oni obiecali, że przez cały wieczór będą modlić się za jego zdrowie i pomyślność. Za każdym razem wznosząc kielichy wołali: “Lachaim”, czyli “Na życie!”. Młody Żyd słuchał jak urzeczony ich melodyjnych modlitw, patrzył na radosne tańce i niemal zupełnie zapomniał o swoich problemach. Kolejne toasty wznoszone za jego zdrowie sprawiły, że poczuł w sobie energię, jakiej od dawna nie miał! Kiedy nadeszła noc, po raz pierwszy od wielu tygodni spokojnie zasnął. Nazajutrz wstał w doskonałym nastroju i zaczął szykować się do drogi powrotnej do domu. Przed karczmą spotkał znajomych chasydów. Ci widząc, że smętny wczoraj młodzieniec dziś jest w znakomitej formie, zaproponowali aby jechał z nimi do Lublina i znowu odwiedził Jasnowidzącego. Żyd czuł się dobrze w ich towarzystwie i natychmiast się zgodził. Kiedy mędrzec ujrzał go uzdrowionego i dowiedział się o wydarzeniach w gospodzie, uznał, że dziesięciu chasydów może osiągnąć znacznie więcej niż najbardziej uduchowiony cadyk. Optymizm chasydów i ich szczere życzenia w intencji nieszczęśnika sprawiły, że jego życie zostało mu powtórnie podarowane!

Jako, że każda legenda zawiera w sobie ziarenko prawdy, to teraz kilka słów o faktach.

Na przełomie XVII i XVIII wieku w Polsce rozwijał się prężnie chasydyzm. Jego wyznawcy głosili, że Bogu trzeba służyć z wielką radością, a modlitwa powinna być entuzjastyczna i spontaniczna. W latach 1745-1815 mieszkał w Lublinie cadyk Jakov Icchak Horowic, zwany Widzącym lub Jasnowidzącym, który stawiał kabałę i czynił rozliczne cuda. To właśnie on zorganizował własną grupę chasydzką, do której należeli Żydzi z Lublina i okolic. W tym czasie Kazimierz Dolny był już w znacznej części żydowski. W 1806 roku mieszkało tutaj 1509 Żydów i 1108 katolików. Wielu kazimierskich Żydów odwiedzało mędrca z Lublina, który był dla nich autorytetem duchowym i moralnym. Bohater chasydzkiej legendy był prawdopodobnie jednym z nich, a gospoda, w której odnalazł sens życia usytuowana była przy trakcie z Lublina do Kazimierza Dolnego.     

Agnieszka Stelmach

Zabytki ulicy Senatorskiej

Ulica Senatorska

Ulica Senatorska leży na terenie pierwotnej osady Kazimierz. Początkowo cała ulica wzdłuż rzeczki Grodarz nosiła nazwę „Nadrzeczna”. W 1681 r. (a według innych źródeł w 1630 r.) ustanowiono nazwę “Senatorska” na odcinek od ul. Klasztornej do Wisły. Wznoszone tutaj od XVI w. murowane kamienice rozbudowywano i upiększano zwłaszcza w XVII w.

Na Senatorskiej powstawały kantory magnatów z Wołynia. Jeszcze w połowie XIX w. mieszkali tutaj potomkowie zamożnych handlarzy zbożem. W 1915 roku wszystkie zabudowania ulicy spłonęły w niszczycielskim pożarze. Niektóre kamienice np. pod nr 1, 3, 7 i 9 zostały odbudowane dopiero w latach 80. XX w. według projektu Henryka Dąbrowskiego. Do ich rekonstrukcji wykorzystano stare ryciny i ocalałe fotografie.  

Kamienice przy Senatorskiej, głównej ulicy dawnego Kazimierza, świadczą o świetności tego malowniczego miasteczka.

Najważniejszym zabytkiem jest Kamienica Celejowska z 1635 roku – szczytowe osiągnięcie rodzimego stylu w późnorenesansowej architekturze mieszczańskiej.

Podobnie jak w kamienicach Przybyłów, renesansowa kompozycja architektoniczna budynku znika pod płaskorzeźbą bogatych zdobień. Od 1917 roku Kamienica Celejowska była własnością Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości. W 1928 r. architekt Jerzy Siennicki napisał monografię kamienicy oraz nadał jej nazwę Celejowska (od nazwiska bogatego kupca i rajcy miejskiego Bartłomieja Celeja, dla którego ją zbudowano). Od lat 30. XX wieku znajdowały się tu zbiory muzealne Towarzystwa Przyjaciół Kazimierza. Dziś w kamienicy mieści się jeden z pięciu oddziałów Muzeum Nadwiślańskiego.

Kamienica Biała (pod nr 17) pochodzi z 1640 roku, ale jej fragmenty datowane są na XVI wiek. Attyki na fasadzie przypominają te z Kamienicy Celejowskiej, ale w tym przypadku są dużo skromniejsze. Przez wiele lat swoją pracownię miał tutaj malarz Zenon Kononowicz (1903- 1971), znany w Kazimierzu jako “Bosy” lub “Kanon”. Na piętrze mieści się muzeum Oskara Sosnowskiego. W latach 2000-2002 budynek odrestaurowali państwo Bakerowie, o czym informuje tabliczka z napisem: “ Anna Sosnowska-Baker i Edgar Baker jako symbol miłości”. Na bocznej ścianie kamienicy znajduje się balkon Romea i Julii, nazwany tak przez obecnych właścicieli.

Kolejna historyczna kamienica przy Senatorskiej – Kamienica Górskich – zbudowana została przez Wawrzyńca Górskiego na przełomie XVI i XVII wieku. Uwagę zwracają piękne wnętrza z kolebkowymi sklepieniami. Na skromnej fasadzie gmerk Górskich i data 1607 – rok zakończenia budowy. Obecnie mieści się tutaj siedziba władz miasta.

Przy końcu zabytkowej ulicy, w pobliżu Bulwaru Nadwiślańskiego, znajduje się Stara Łaźnia, jedno z najwybitniejszych dzieł słynnego architekta Jana Koszczyca-Witkiewicza z 1921 r. Okazały budynek nosi cechy stylu dworkowego z elementami renesansu lubelskiego i maniery zakopiańskiej.

Na ulicy Senatorskiej mieszą się także galerie artystyczne i restauracje. 

Agnieszka Stelmach

Ulica Lubelska

W zabytkowym Kazimierzu Dolnym każda uliczka ma swoją ciekawą historię. Zapraszamy na przechadzkę ulicą Lubelską, gdzie już w średniowieczu biegł szlak handlowy do Lublina. Zobaczycie tutaj zabytkowe budowle, drewniane chaty i galerie z pięknymi obrazami!

Read More

Kościół św. Anny w Kazimierzu Dolnym

Kościół św. Anny

Kościół św. Anny stanowi cenny zabytek wyjątkowego stylu architektonicznego, jakim jest renesans lubelski. Co najmniej od 1530 roku, w miejscu dzisiejszej murowanej świątyni stał drewniany kościółek pod wezwaniem Świętego Ducha, który po pożarze Fary pełnił funkcję kościoła parafialnego. Tuż przy nim znajdował się szpital dla ubogich. Budowa murowanego Kościoła św. Anny rozpoczęła się w 1649 roku, pod kierunkiem prepozyta Jana Izidora de Flores i przy udziale architekta Piotra Likkiela.

W trakcie budowy wzorowano się na miejscowej Farze, najbardziej rozpoznawalnej świątyni w mieście. Kościół ukończono w 1670 roku, po ponad 20 latach pracy (na powolne tempo miał znaczący wpływ potop szwedzki). Na ścianie północnej jest widoczny napis, ustalający datę konsekracji dokonanej przez biskupa Mikołaja Oborskiego w 1671 roku. Budowla z kamienia wapiennego składa się z prostokątnej nawy oraz z węższego prezbiterium, zakończonego prostą ścianą, za którą jest zakrystia i skarbiec na piętrze. Niegdyś w kościelnym skarbcu mieściła się biblioteka, którą później przeniesiono do Fary. W podziemiach prezbiterium znajdują się krypty z trumnami. Wewnętrzne, drewniane wyposażenie świątyni pochodzi z XVII wieku. Na XVIII-wiecznym ołtarzu głównym wiszą trzy obrazy: w centralnym punkcie obraz św. Anny Samotrzeciej, a po bokach malowidła św. Joachima i św. Józefa. Dwa drewniane ołtarze boczne, z ornamentami i złoceniami, zdobią piękne obrazy ukazujące św. Barbarę i scenę Zwiastowania. Na ścianie prezbiterium widnieje fresk z „Ostatniej Wieczerzy”, podobnie jak w watykańskiej Bazylice św. Piotra.

Za kościołem św. Anny znajduje się samotny, owiany tajemnicą grób Mariana “Żbika” Wójcikiewicza, który poległ 25 lipca 1944 r. w akcji AK pod Zastowem. Marian Wójcikiewicz, ps. „Żbik”, był synem urzędnika kazimierskiego notariatu, mieszczącego się na I piętrze kamienicy Kifnera. Wraz z rodzicami i czworgiem rodzeństwa zamieszkiwał w domku przy ul. Nadrzecznej. Po wojnie jego rodzina wyprowadziła się z Kazimierza.

Agnieszka Stelmach