Skip to content Skip to left sidebar Skip to footer

Tag: legendy

Maciek Borkowicz w Głodowej Wieży

Maciek Borkowicz, ambitny i porywczy możnowładca, cieszył się dużym zaufaniem Kazimierza Wielkiego. Legenda głosi, że król powierzył mu nawet znaczną sumę na budowę wieży kazimierskiego zamku. Niestety, zbuntowany Borkowicz częściowo zdefraudował pieniądze. Jakby tego było mało, zaczął spiskować i podjudzać sąsiadów. Każdemu, kto mu się sprzeciwił samowolnie wymierzał karę, stosując zastraszanie, rozboje, gwałty i napaści. W tym czasie, nieświadom jeszcze niczego król, powierzył Maćkowi pieczę nad budową zamku w Bochotnicy oraz ochronę przebywającej tam Esterki. Nie spodziewał się, że nieuczciwy możnowładca  będzie usilnie zabiegał o względy pięknej niewiasty. Wystraszona Esterka nie chciała martwić króla i trzymała to w tajemnicy. Tymczasem Borkowicz zaczął rozpowiadać, że spotyka się z Esterką w jej alkowie. Panoszył się też coraz bardziej i dopuszczał okrutnych występków m.in. zamordował swego kuzyna. Król wprawdzie jeszcze mu to wybaczył, ale nakazał zapłacić grzywnę rodzinie zabitego i napisać własnoręcznie akt lojalności. Z każdym dniem topniało też jego zaufanie do Borkowicza. Pewnej nocy w królewskiej komnacie na kazimierskim zamku pojawiła się przerażona Esterka. Dziewczyna,  napastowana przez zuchwałego Borkowicza, uciekła z Bochotnicy, aby prosić króla o opiekę i ochronę. Rozwścieczony władca rozkazał osadzić Maćka w dolnej wieży zamkowej, gdzie przetrzymywano największych złoczyńców skazanych na śmierć głodową. Wszyscy wiedzieli, że stamtąd nie ma już ucieczki. Kiedy rozeszła się wieść, że Borkowicz trafił do więzienia, pokrzywdzeni przez niego ludzie zaczęli pisać do Kazimierza Wielkiego petycje o królewską sprawiedliwość. Król wnikliwie zapoznał się ze wszystkimi dowodami przestępstw i zbrodni, po czym skazał Borkowicza na śmierć głodową. Przez kilka tygodni skazaniec dostawał tylko siano i wodę. Pewnego dnia, będąc już na skraju wycieńczenia, uprosił strażnika, aby przyprowadził do celi księdza. Tuż po spowiedzi Borkowicz wyzionął ducha.

Agnieszka Stelmach

(zdjęcie pochodzi ze strony http://www.zamki.pl/?idzamku=bochotnica&msg=0)

Legenda o duchach w spichlerzu

Właściciel ziemski i posiadacz kilku wsi w okolicy Kazimierza Dolnego, Jan Kleniewski, składował w jednym z kazimierskich spichlerzy cukier ze swojej cukrowni. Towaru pilnował postawny i krzepki mężczyzna w sile wieku. Przez całe lato stróż spał pod gołym niebem koło spichlerza. Jednak gdy nadeszły jesienne chłody i słoty, postanowił schronić się pod dachem. Pierwszej nocy był bardzo czujny, ale niebawem zasnął twardym snem. Około północy obudziły go dziwne odgłosy. Najpierw wydawało mu się, że ktoś ustawia cukier na półkach i przeciąga coś ciężkiego w górę, a potem układa w sterty do załadunku. Stróż wstrzymał oddech, aby nie ujawnić swojej obecności. Wprawdzie w całkowitych ciemnościach nic nie widział, ale wszystko dobrze słyszał. Co chwilę podszczypywał się, żeby sprawdzić, czy to wszystko nie jest przypadkiem snem. O świcie sprawdził dokładnie wnętrze magazynu, ale wszystko znajdowało się na swoim miejscu i nigdzie nie było najmniejszych śladów nocnego zamieszania. Nadeszła kolejna noc. Stróż położył się przy samych drzwiach spichlerza, aby w razie czego ratować się ucieczką. Ledwie zdążył zapaść w lekką drzemkę, gdy usłyszał ciężkie kroki. Nagle jakaś duża i silna postać chwyciła go za kołnierz i wrzasnęła, żeby się wynosił, bo nie ma tutaj nic do roboty. Przerażony stróż krzyknął, że on tylko pilnuje cukru i próbował uwolnić się od trzymającej go ręki, ale chwytał tylko powietrze. W pewnej chwili tubalny głos oznajmił: “Wszystko należy do nas!!!” i rozkazał stróżowi iść precz. Przerażony mężczyzna wybiegł na zewnątrz. W tej samej chwili we wnętrzu spichlerza, podobnie jak poprzedniej nocy, duchy zaczęły swoje głośne harce. Jeszcze tego samego dnia stróż odszedł z pracy, bo za żadne skarby nie chciał zostać w miejscu, gdzie panoszą się złe moce.

Opisana powyżej historia zdarzyła się ponoć naprawdę w kazimierskim spichlerzu należącym do rodziny Kleniewskich, właścicieli cukrowni w sąsiedniej Zagłobie. W okolicy Kleniewskich znano jako założycieli konnej kolejki wąskotorowej, która kursowała od folwarku w Polanówce do cukierni.    

Spichlerz w Kazimierzu Dolnym

Legenda o duchach w spichlerzu

Legenda o białych kozach

Ksiądz kanonik Stanisław Szepietowski, duszpasterz w Kazimierzu Dolnym w latach 1921-1928 był koneserem sztuki, opiekunem malarzy i kolekcjonerem. Interesował się sztuką, literaturą i teatrem, był także wielkim miłośnikiem przyrody. W wolnych chwilach lubił spacerować po południowych stokach Góry Trzech Krzyży, porośniętych rzadkimi gatunkami roślinności kserotermicznej. Należały do nich m.in. ostnica włosowata, oman wąskolistny, zawilec wielkokwiatowy, miłek wiosenny i powojnik pnący. Duchowny z lubością podziwiał w ciszy piękno osobliwej przyrody. Pewnego razu zauważył, że na zboczach góry pasą sią białe kozy, które szybko i z wielkim smakiem zajadają “jego” ukochane rośliny. Oburzony tym faktem ksiądz pobiegł po dubeltówkę i zastrzelił nieszczęsne zwierzęta. Dowiedziawszy się o tym Żydzi, dla których te kozy stanowiły źródło utrzymania, podnieśli wielki lament. Porywczy ale w głębi duszy dobrotliwy kanonik postanowił sowicie wynagrodzić nieszczęsnych właścicieli martwych kóz. Kiedy taka sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkakrotnie, sprytni Żydzi zaczęli masowo wypasać kozy w miejscach przechadzek księdza. Za każdym razem rozsierdzony duchowny po żołniersku wymierzał sprawiedliwość żarłocznym kozom a potem płacił. W niedługim czasie miejscowi Żydzi zrobili z tego procederu całkiem dochodowy interes. Jeździli do pobliskiego Janowca i tam kupowali kozy po cenie znacznie niższej niż “odszkodowanie” od księdza Stanisława. Mieli zatem całkiem niezły zarobek i mięso z zastrzelonych kóz. Stopniowo “kozie polowania” duszpasterza spowodowały jednak ograniczenia wypasów. Nie zjadana przez kozy trawa zaczęła wolniej rosnąć i znikać wśród pospolitych chwastów i zarastających ją krzewów. Tak więc stanowcza ingerencja księdza w prawa natury przyniosła szkodę zarówno kserotermicznej roślinności, jak i nieszczęsnym kozom, nie wspominając o uszczuplonych finansach księdza. Najwięcej zadowolenia mieli w tej historii przedsiębiorczy właściciele białych kóz.      

Agnieszka Stelmach

    

Zamek w Janowcu

Zamek w Janowcu i legenda o Czarnej Damie

Zamek w Janowcu, w zasadzie jego  Ruiny wznoszą się na wysokiej skarpie nad Wisłą. Fundatorem fortecy – bastejowego zamku z lat 1508-1526 był hetman wielki koronny Mikołaj Firlej, przedstawiciel potężnego rodu magnackiego znanego w całej Rzeczypospolitej. Z zamkiem związani byli wybitni architekci i rzeźbiarze: Santi Gucci Florentino i Tylman z Gameren (Gamerski).

Na murach budowli widoczne są fragmenty renesansowe i barokowe. Zamek – podobny do zamków kresowych – jest wspaniałym dowodem na rozwój budownictwa obronnego na tym terenie. Firlejowie władali Janowcem przez 150 lat. Później zamek stał się własnością rodu Tarłów, a następnie Lubomirskich. W 1655 roku Szwedzi w znacznym stopniu uszkodzili masywną budowlę, którą później odbudowali Lubomirscy. W 1672 roku na zamku w Janowcu ucztował król Michał Korybut Wiśniowiecki. Ponoć specjalnie dla niego wybudowano most przez Wisłę, który zawalił się zaraz po przejeździe orszaku. W latach 1809-1813 zamek zniszczyły wojska rosyjskie i austriackie. Kilka razy przebudowywany, stopniowo tracił charakter obronny na rzecz funkcji rezydencjalnej. W XIX wieku obiekt często zmieniał właścicieli, których nie było stać jego na utrzymanie. W 1931 roku zrujnowany zamek w Janowcu zyskał nowego gospodarza – Leona Kozłowskiego. Inżynier geodeta, a zarazem znany w kraju poszukiwacz skarbów, odkupił zrujnowaną budowlę od Pauliny Zieleniewskiej, posiadaczki wielu dóbr ziemskich. Cena wynosiła 5 tys. zł rozłożonych na 10 rocznych rat. Romantyk i fantasta usiłował na własną rękę wyremontować i odbudować chociaż część zamku, który należał do największych w Polsce. Do pomocy miał tylko zaprzyjaźnione małżeństwo Złotników. Niestety, ze względów finansowych nie zdołał tego dokonać, ale w pewnym stopniu udało mu się powstrzymać proces niszczenia obiektu.

Pan Leon pilnował także aby nie rozgrabiono ukochanej przez niego posiadłości. Dawny kawalerzysta, zawsze mający na sobie buty z cholewami, każdego dnia odbywał konno paradny wyjazd ze swojej magnackiej siedziby, pilnie lustrując podległe mu włości. Niejednokrotnie przebierał się także za Czarną Damę, aby wzbudzić lęk wśród janowickich chłopów. Tymczasem systematycznie postępował proces rozpadania się murów. Zły wpływ na stan budowli miały także czynniki atmosferyczne i ekspansywna roślinność. Podczas II wojny światowej zamek w Janowcu uległ jeszcze większym uszkodzeniom. Po wojnie okazało się, że zabytkowy obiekt oraz otaczający go park mają zbyt małą powierzchnię, przez co władze kraju nie przejmą go w ramach reformy rolnej. Leon Kozłowski pozostał więc nadal właścicielem, a Janowiec stał się jedynym prywatnym zamkiem w komunistycznej Polsce, a prawdopodobnie także w całym bloku wschodnim. Taka sytuacja utrzymywała się do 1975 r., kiedy to Muzeum Nadwiślańskie zostało upoważnione przez Skarb Państwa do odkupienia zamku od Leona Kozłowskiego. Wkrótce rozpoczęły się tam prace konserwatorskie i tworzenie muzeum. W latach 1976-2000 architekt Tadeusz Augustynek we współpracy z konserwatorem zabytków Jerzym Żurawskim oraz ekipą badaczy zabezpieczali i częściowo odbudowali zamek. Do zwiedzania udostępniono taras widokowy od strony południowej, hotel, część domu północnego, apartament zachodni, latryny i strzelnice, wieżę zachodnią “Kazamatę” – kawiarnię na północnej stronie.

Z zamkiem, nieprzerwanie od 1926 roku, związana była Bronisława Złotnik, która przybyła w te strony jako mała dziewczynka. W 1931 roku jej starsi bracia wykonywali na zamku prace murarskie. Od 1945 roku rodzina Złotników przeprowadziła się tutaj na stałe. Zamieszkali w zamkowej baszcie, której konstrukcja była tak słaba, że chwiała się na wietrze, a wodę musieli dowozić dwukołówką z oddalonych o 2 km Oblasów. Kiedy dowiedział się o tym Jerzy Żurawski, ówczesny dyrektor Muzeum Nadwiślańskiego, kazał w celach bezpieczeństwa opasać wieżę linami.

W czerwcu 2005 roku Jerzemu Żurawskiemu (za stworzenie muzeum w Janowcu i uratowanie zamku) oraz pośmiertnie Leonowi Kozłowskiemu (zmarł w 1977 r.) przyznano tytuły Honorowych Obywateli Janowca.  

Obecnie na zamku w Janowcu, do którego wchodzi się po drewnianym pomoście nad fosą, znajdują się wystawy stałe: Dom Północny i Budynek Bramny. Dom Północny dobudowano w 1 połowie XVI wieku do wcześniejszego muru obronnego. W trzech salach na parterze prezentowana jest historia zamku, dzieje jego konserwacji oraz informacje o jego właścicielach. Budynek Bramny w skrzydle wschodnim zamku pełnił funkcję bramy i mieszkania. Po obu stronach znajdują się kazamaty. W latach 1977-1994 w pobliżu zamku utworzono w rozległym parku zespół budynków dworskich. W jego skład wchodzą oryginały drewnianych obiektów zabytkowych przeniesionych tutaj z różnych miejscowości. Są to: dwór z Moniaków (1760-1770), w którym mieści się stała wystawa wnętrz dworu ziemiańskiego oraz pokoje gościnne; stodoła z Wylągów pod Kazimierzem Dolnym (XIX wiek) a w jej wnętrzu wystawy pojazdów konnych małopolskich; Spichlerz z Podlodowa nad Wieprzem (XIX wiek) z wystawą etnograficzną oraz spichlerz z Kurowa (XIX/XX wiek).  

Z zamkiem w Janowcu związana jest legenda o Czarnej Damie, ukazującej się w ruinach podczas pełni księżyca. Jest to prawdopodobnie duch Heleny Lubomirskiej, która jako młoda księżna zakochała się w przystojnym, ale bardzo ubogim rybaku. Dziewczyna pragnęła wziąć ślub z ukochanym w miejscowym kościele. Oburzeni rodzice zabronili jej spotykać się z biedakiem, a gdy im się sprzeciwiła, uwięzili ją w zamkowej wieży, a rybaka kazali uśmiercić. Nieszczęśliwa Helena popełniła samobójstwo, rzucając się z wieży do przepływającej pod zamkowym wzgórzem Wisły. Zrozpaczeni rodzice przetransportowali zwłoki córki w oszklonej trumnie do kościoła w Kazimierzu Dolnym. Od tej chwili duch Heleny zaczął ukazywać się w ich zamku. Przerażeni przenieśli trumnę do kościoła w Janowcu, ale to nic nie pomogło. Na ród Lubomirskich zaczęły spływać same nieszczęścia, a nocami po zamkowych komnatach i murach snuło się widmo Czarnej Damy.

Obecnie turyści mogą zobaczyć Czarną Damę podczas lekcji muzealnych, kiedy to jedna z pracownic wciela się w postać nieszczęsnej  Heleny. Śmiałkowie, którzy chcą ujrzeć ducha nocą, mogą przenocować w specjalnym pokoju przeznaczonym dla turystów. Gdy zapada zmrok zostają w zamku całkowicie sami, co z pewnością przysparza wielu emocji 🙂

Agnieszka Stelmach

Legendy Kazimierza

Chasydzka legenda

Z racji tego, że w Kazimierzu Dolnym trwa aktualnie festiwal kultury żydowskiej, opowiem  Wam dzisiaj tzw. chasydzką legendę.

Młody Żyd z Kazimierza, który miał wiele kłopotów i życiowych niepowodzeń, postanowił szukać pomocy u mądrego cadyka z Lublina. Pobożni, pokorni i sprawiedliwi cadykowie byli otaczani czcią ze względu na przypisywaną im zdolność czynienia cudów i uzdrawiania. Młody Żyd miał więc nadzieję, że po spotkaniu z Jasnowidzącym znowu uśmiechnie się do niego szczęście. Kiedy stanął przed obliczem mędrca, ten popatrzył na niego z powagą i kazał mu jak najszybciej wracać do rodzinnego domu. Nieszczęśnikowi serce mocniej zabiło z trwogi, bo chociaż rabin nic nie powiedział, to musiał ujrzeć w swoich wizjach coś bardzo złego. Był bliski prawdy, ponieważ cadyk zobaczył jego rychłą śmierć! Wracając do Kazimierza, młody Żyd zatrzymał się w gospodzie przy lubelskim trakcie. Przygnębiony usiadł w kącie i rozpamiętywał spotkanie, które nie wróżyło mu nic dobrego. Z każdą chwilą młodzieniec czuł się coraz gorzej. Tymczasem w gospodzie jedli kolację chasydzi, którzy głośno rozmawiali, śmiali się, śpiewali i tańczyli. Gdy zauważyli smutnego człowieka, podeszli do niego i zapytali o powód strapienia. Nasz bohater opowiedział im swoją historię, a oni obiecali, że przez cały wieczór będą modlić się za jego zdrowie i pomyślność. Za każdym razem wznosząc kielichy wołali: “Lachaim”, czyli “Na życie!”. Młody Żyd słuchał jak urzeczony ich melodyjnych modlitw, patrzył na radosne tańce i niemal zupełnie zapomniał o swoich problemach. Kolejne toasty wznoszone za jego zdrowie sprawiły, że poczuł w sobie energię, jakiej od dawna nie miał! Kiedy nadeszła noc, po raz pierwszy od wielu tygodni spokojnie zasnął. Nazajutrz wstał w doskonałym nastroju i zaczął szykować się do drogi powrotnej do domu. Przed karczmą spotkał znajomych chasydów. Ci widząc, że smętny wczoraj młodzieniec dziś jest w znakomitej formie, zaproponowali aby jechał z nimi do Lublina i znowu odwiedził Jasnowidzącego. Żyd czuł się dobrze w ich towarzystwie i natychmiast się zgodził. Kiedy mędrzec ujrzał go uzdrowionego i dowiedział się o wydarzeniach w gospodzie, uznał, że dziesięciu chasydów może osiągnąć znacznie więcej niż najbardziej uduchowiony cadyk. Optymizm chasydów i ich szczere życzenia w intencji nieszczęśnika sprawiły, że jego życie zostało mu powtórnie podarowane!

Jako, że każda legenda zawiera w sobie ziarenko prawdy, to teraz kilka słów o faktach.

Na przełomie XVII i XVIII wieku w Polsce rozwijał się prężnie chasydyzm. Jego wyznawcy głosili, że Bogu trzeba służyć z wielką radością, a modlitwa powinna być entuzjastyczna i spontaniczna. W latach 1745-1815 mieszkał w Lublinie cadyk Jakov Icchak Horowic, zwany Widzącym lub Jasnowidzącym, który stawiał kabałę i czynił rozliczne cuda. To właśnie on zorganizował własną grupę chasydzką, do której należeli Żydzi z Lublina i okolic. W tym czasie Kazimierz Dolny był już w znacznej części żydowski. W 1806 roku mieszkało tutaj 1509 Żydów i 1108 katolików. Wielu kazimierskich Żydów odwiedzało mędrca z Lublina, który był dla nich autorytetem duchowym i moralnym. Bohater chasydzkiej legendy był prawdopodobnie jednym z nich, a gospoda, w której odnalazł sens życia usytuowana była przy trakcie z Lublina do Kazimierza Dolnego.     

Agnieszka Stelmach